Na dziesiątkę w Lisowicach zapisałem się dość dawno, bo chciałem sprawdzić swoją szybkość w blisko 2 tygodnie po maratonie. Tym bardziej, że przypadł na czas weekendu majowego.
Lisowice to wioska znajdującego się w w sąsiedztwie Lublińca, która w światku biegowym jest znana z tego, że pochodzi stąd Marcin Świerc – polski ultramaratończyk i biegacz górski. Był on zresztą gwiazdą imprezy. Stanął na linii startu i oczywiście samotnie pognał do mety!
Żółwik przed startem z Marcinem Świercem.
Bieg typowo przełajowy, stąd było trochę polnych duktów, żwiru, biegu przez łąkę. Biegacze mogli również przebiec obok pędzącego Pendolino 😛
Przyjemna, kameralna impreza z niewielką liczbą uczestników – bieg skończyło 172 biegaczy. Dzięki temu na trasie było luźno, a poza nielicznymi fragmentami każdy mógł biec założonym tempem.
Pogoda do biegania była zresztą idealna – miejscami pochmurno z lekką mżawką i koło 13 stopni, więc wymarzone warunki dla każdego biegacza.
Rekordu na 10 km nie udało się pobić, ale było blisko – 10 sekund. Warunki atmosferyczne świetne, ale to w końcu przełaj 🙂
Jak to w kameralnych biegach bywa, na koniec sporo symbolicznych nagród przyznawanych w losowaniu.