Maraton Warszawski zbliża się wielkimi krokami. Ostatnim mocnym akcentem była Ósemka w Myszkowie. Z wyniku można się cieszyć, choć niewielki, ale jednak dokuczający ból nogi powoduje dyskomfort w myśleniu i wycieczce do Warszawy.
W nocy lało, rano padało. Szybkie sprawdzenie pogody – raczej deszczowo. No cóż, za tydzień maraton, stąd mocny akcent jak najbardziej wskazany, nawet w mocnym deszczu. Pogoda po południu uległa jednak diametralnej zmianie. Pięknie się wypogodziło i pokazało się słońce. Sporo bym dał, żeby w takiej aurze pokonywać kolejne kilometry podczas przyszłotygodniowych zawodów.
Bieg w Myszkowie był bardzo sympatyczny, a na starcie stanęła idealna liczba uczestników (niecałe 200). Na trasie nie było ciasno, co było o tyle istotne, że nawrót odbywał się na tej samej drodze, czyli do dyspozycji biegaczy była jedna nitka.
Opłata startowa symboliczna – 20 zł, a w pakiecie poza numerem i batonikiem można było znaleźć koszulkę techniczną (!). Co prawda na blisko 1, 5 godziny przed startem nie było już dostępnych zestawów z koszulką w rozmiarze S, za to zabrana przeze mnie M-ka okazała się niezła. Postanowiłem ją zatem zostawić i w niej finalnie wystartować.
Od początku biegu udało się utrzymać niezłe tempo, a pomogło w tym nachylenie – cała długość pierwszej nitki prowadziła lekko w dół, przez co organizm szybko mógł się przyzwyczaić do wysokich obrotów. Po nawrocie delikatny, ale jednak długi podbieg.
Poza batonikiem w zestawie startowym, organizatorzy zadbali o grochówkę, przez co można było posilić się przed powrotem do domu.
Ładny medal, świetna pogoda, czego więcej oczekiwać dla chcących zmierzyć się w towarzystwie na niewielkim, szybkim dystansie!