Bieganie

Maraton Podhalański

Kiedy zimą ruszyły zapisy na maraton podhalański, długo się nie zastanawiałem. Potraktowałem go jako drugi wiosenny maratoński start. Tym bardziej, że impreza w bardzo atrakcyjnym regionie z pięknymi widokami, lekko powyżej miesiąca od Dębna, przez co liczyłem na dobrą formę.

Po maratonie w Dębnie siły zostały odpowiednio zregenerowane. Choć nie biegałem w ostatnim czasie dużo, zwłaszcza po górkach, to jednak wiedziałem, że kompensacja to nie mit i solidne bieganie zimą i wczesną wiosną przyniesie efekt.

Nastawiałem się na ładną pogodę, tymczasem bezpośrednio przed zawodami prognozy pogody były tragiczne – zimno i spore ilości deszczu. Do tego doszło jeszcze przeziębienie u dziecka i wszystkie plany fajnego, weekendowego wypadu wzięły w łeb.

No cóż, pojechałem w sobotnie popołudnie sam, odbierając wcześniej pakiet startowy w Nowym Targu, a następnie do Hotelu Boruta w Zakopanym, którego nazwę przeklinałem później w drugiej części trwania maratonu… 🙂

Padało, w zasadzie lało się z nieba całą drogę, ale prognozy na kolejny dzień na większości portali zaczęły się zmieniać. W ciągu dnia miało nawet wyjść słoneczko. Pierwszy jego smak poczułem wieczorem, kiedy ruszyłem na mały spacer po okolicy. Godzina na nogach zawsze daje fajne uczucie kolejnego dnia i pozwala szybciej zasnąć.

Rano pobudka, śniadanie i kierunek na dworzec autobusowy, gdzie podstawiany był autokar na start do Nowego Targu. Kocham ten klimat, kiedy oblężone przez turystów Zakopane zamienia się rano w oazę ciszy i spokoju, która dopiero wtedy pozwala delektować się klimatem i górami.

Autokar szybko dojechał na miejsce, przez co nawet do rozgrzewki pozostawało jeszcze sporo czasu. Większość okupuje oczywiście wnętrze autokaru, w którym można się jeszcze dogrzać w chłodny poranek. Wiedziałem, że ma pojawić się słońce, więc skupiłem się tylko na koszulce termicznej i t-shircie, a wszystkie kurtki i bluzy zostały w depozycie. Uczestnicy byli jak zwykle poubierani w trzy światy, ale to jak zwykle kwestia prywatnych preferencji 🙂

Na starcie stanęła skromna liczba kilkudziesięciu osób. Wyglądało to bardzo ciekawie, bo w tak kameralnej imprezie jeszcze nie uczestniczyłem.

Trasa o tyle ciekawa, że pierwsze kilometry pod względem przewyższeń były spokojne, zabawa rozpoczęła się później. Startowałem bez jakiegokolwiek planu, wiedziałem, że bieg potrwa ze cztery godziny. W głowie urodził się plan cząstkowy, aby zdążyć do Bańskiej przed startem półmaratonu – tam właśnie był nasz 21 km i tam ustawiona była brama startowa dla biegnących połówkę.

Nie powiem, udało się, ale ledwo wbiegłem na górę za startem, a usłyszałem odliczanie i strzał. Wtedy miała miejsce najbardziej demotywująca część biegu, czyli mijanie na trasie przez półmaratończyków. Za jakiś czas stawka się jednak przerzedziła i dalej biegło się spokojnie.

Jako plus w stosunku do dużych imprez postrzegam to, że trasa nie było wyłączona dla ruchu. W niedzielny poranek spaliny nie były uciążliwe, bo ruch znikomy, w zasadzie zaczął się dopiero w drugiej części biegu. Fajnie było biec po asfalcie co jakiś czas zmieniając go na chodnik czy pobocze. Klimatycznie, swojsko i naturalnie.

Końcówkę w okolicach 30 kilometra wspominam jako ciężką. Na wodopojach zatrzymywałem się, piłem colę, wodę, izo, jadłem czekoladę. Ciągła wspinaczka wymęczyła nogi, a w głowie cały czas przelatywała mi nazwa hotelu Boruta, która nawiązywała do szatańskiego biegu 🙂

Na szczęście totalnie zakręcone były finiszowe kilometry. Ciągły zbieg w stronę Zakopanego, atmosfera miasta, która podpowiadała mózgowi, że odpoczynek już niedługo. Dostałem przypływu jakiś nadludzkich rezerw i przebierałem nogami ile fabryka dała. Ostatni kilometr to euforia pomieszana z całkowitą dezorientacją, gdy trzeba było biec slalomem między nawałem ludzi znajdującym się na Krupówkach… Na szczęście organizatorzy stali tu z dużymi chorągwiami, które utwierdzały, że kierunek biegu jest słuszny. Było w tym jednak trochę zamoty. Udało się skończyć lekko powyżej 4 godzin i finalnie zająć 16 miejsce na 69 startujących.

Na finiszu kanapki – jedna, druga, trzecia… Sporo tego było. Mimo dwóch żeli i podjadania bananów na punktach żywieniowych – co na maratonach zdarza mi się sporadycznie, byłem strasznie głodny. Nie dość, że wymęczony kilometrami i przewyższeniami, to jeszcze różnice temperatur – od sporego ciepła w miejscowościach przy pełnym słońcu, po wiatr i chłód w wyższych partiach. Przebrałem się od razu i ruszyłem w stronę hotelu, w którym życzliwa obsługa bezkosztowo przedłużyła mi dobę hotelową – prysznic! 2 – kilometrowy spacer pod górę był widocznie zbawienny dla mięśni. Przy ciągłym uzupełnianiu płynów i gorącym prysznicu, czułem się nadspodziewanie dobrze! Bałem się samotnego powrotu do Częstochowy, ale w dwie godziny po biegu doszedłem do takiej formy, że swobodnie mogłem siedzieć za kółkiem. Zmęczenie dało o sobie znać dopiero w końcowych kilkudziesięciu kilometrach. O 20:00 piłem już zwycięską lampkę wina we własnym domu.

Organizatorzy nie ukrywali, że zawiedli się frekwencją. Spora część winy to sąsiedni Cracovia Maraton, który został przełożony właśnie na 15 maja. Nie obarczałbym jednak Krakowa tak kategorycznie. Maraton Podhalański to zupełnie inna impreza – to nie klepanie asfaltu w mieście i bicie kolejnych życiówek. To bieg górski po asfalcie, gdzie trzeba naprawdę mocno spiąć poślady. To w końcu impreza dla osób, które cenią sobie bardziej kameralne klimaty, a nie mega rozbudowane imprezy w centrach dużych miast. Z czasem takie imprezy będą z pewnością zyskiwały w siłę. Ci, którzy teraz masowo zaczynają swoją przygodę z maratonem, będą szukali czegoś innego. Przy warunkach trasy, optymalna liczba to z pewnością góra 200, 300, może 400 osób. Dobry jest mimo wszystko termin. Fakt, dobrze żeby odstęp od maratonu w Krakowie wynosił co najmniej 3 tygodnie, ale trzeba go zorganizować przed ścisłym sezonem, kiedy w tą część Podhala zjeżdża niesamowita liczba osób – z korzyścią dla samych turystów, jak i biegaczy.

Życzę wytrwałości i nie składania broni organizatorom. Impreza ma niezwykły charakter i rewelacyjną, wymagającą trasę, która daje masę satysfakcji. Minął już tydzień od maratonu, a w dalszym ciągu wracam do niego wspomnieniami.

Maraton Podhalański 2016

Maraton Podhalański

Dystans: 42,195 km. Czas netto: 04:01:49
.

Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wpisać prawidłowy adres e-mail.

Tomasz Filak

Cześć,
Blog o tematyce biegowo – rowerowej. Trochę o biegach, maratonach, a także filmy z ciekawych tras rowerowych.
Zawodowo zajmuję się turystyką.