Po przylocie do Turcji w sobotę, 5 grudnia, następnego dnia ruszyłem na pierwszy trening. Luźne, długie wybieganie zrobiłem z popularnej części hotelowej w okolicach Side do centrum antycznego miasta.
Do Turcji trafiłem w czasie dość sporych ograniczeń związanych z epidemią koronawirusa Sars-Cov-2. Poza ograniczeniami hotelowymi istniały również te związane z poruszaniem się na zewnątrz.
W czasie weekendu (piątek wieczór do poniedziałkowego poranku) w Turcji boowiązuje zakaz wychodzenia na zewnątrz. Zwolnieni są jedynie oczywiście pracownicy odpowiednich służb oraz osoby pracujące – muszą jednak posiadać zezwolenie na poruszanie się konkretnego dnia w konkrenych godzinach.
Zakaz opuszczania domów nie dotyczy turystów. Jest to trochę głupie i powoduje niesamowicie dziwne uczucie wyjątkowości. Teoretycznie wymagane jest posiadanie przy sobie paszportu oraz vouchera hotelowego, ale w praktyce nikt tego nie sprawdza.
Tak jak się zresztą spodziewałem, samych turystów również zbyt wielu nie spotkałem. Nie wychodzą z hoteli, gdyż specjalnie nie mają po co. Wszystkie sklepy, poza dyskontami spożywczymi (Migros, Carrefour) są zamknięte.
Uzbrojony w potrzebne dokumenty ruszyłem do Side w jedną stronę promenadą wzdłuż morza, a z powrotem miastem. Obraz pełnego lockdownu możecie zobaczyć na filmie.
W tygodniu było już lepiej, zdecydowanie więcej osób na promenadzie, na mieście oraz na plażach, choć i tak nie ma to nic wspólnego z ruchem, jaki miał tu miejsce zimą w przed Covidowych czasach…