39. Maraton Warszawski był dla mnie najważniejszym biegiem drugiej części roku. Udało się zrealizować założony plan z nawiązką!
Na warszawski maraton zapisałem się około połowy roku decydując się jednocześnie na ścieżkę charytatywną. Akcja #BiegamDobrze polega na zebranie minimum 300 PLN na jedną spośród kilku fundacji współpracujących z maratonem. Dzięki temu otrzymuje się pakiet startowy. Mnie udało się zebrać do wymaganego terminu 31 sierpnia kwotę 425 PLN na Fundację Wcześniak. Zbierając kasę zadeklarowałem się jednocześnie, że będę walczył o wynik 3 godziny 20 minut. Na początku roku w Łodzi było blisko 3:23.
Biuro zawodów – Torwar. Przyjechaliśmy w sobotnie popołudnie i chyba właśnie wtedy większość biegaczy zaplanowała odbiór swoich pakietów. Chwilę trwało krążenie po parkingu. Dzięki udziałowi w akcji Biegam Dobrze otrzymałem pakiet startowy z koszulką techniczną Adidas, a ze stoiska fundacji kartkę z podziękowaniami, a także pluszaka z kilkoma krówkami.
Drugi raz w życiu kupiłem cokolwiek na Expo. Ostatni raz w Dębnie padło na pasek Compressport, tym razem na… majtki – mój pierwszy zakup bielizny dedykowanej dla biegaczy.
Sobota upłynęła leniwie, choć zwykle przed maratonem sporo się człowiek jeszcze porusza. Oczywiście mała rozpusta, czyli chałka, drożdżówka i tym podobne klimaty. Wieczorem już tylko kefirek Ribico, pszenna bułka i woda.
Rano postanowiłem wcześnie wstać i udać się od razu na miejsce startu. Tegoroczny Maraton Warszawski to start na Placu Trzech Krzyży, ale meta w Parku Fontann – miejsca oddalone od siebie o kilka kilometrów. Mniej pewny miejsca niż ostatniego Stadionu Narodowego, siedziałem już w autobusie trochę po siódmej. Przed ósmą byłem na placu.
Prognozy pogody zapowiadały deszcz w momencie startu. Przed biegiem większość prognoz pokazywała coraz większą liczbę deszczu. Miał trwać w zasadzie przez całe zawody. Przyjeżdżam rano na plac, a deszcz… już pada. Większość biegaczy zaczęła się kryć w bramach, pod parasolami. Ja z początku postanowiłem znaleźć miejsce na swój depozyt. Stanowiły go… samochody kurierów DPD! Na każdym numerze startowym był nadrukowany numer samochodu, w którym należało zostawić swój bagaż. Do czasu rozgrzewki i startu buty zdążyły już naciągnąć wodę.
Na starcie ustawiłem się na początku strefy 3:25 z myślą, że jak zwykle będę wolniej zaczynał, a nadrobię do 3:20 na trasie. Tradycyjny Sen o Warszawie Niemena i start!
Tak jak planowałem, systematycznie zbliżam się do pacemarkera na 3:20 i staram się trzymać blisko grupy. Oczywiście dwie toalety podczas całego maratonu powodują, że dwukrotnie muszę powoli doganiać grupę. Mój mały kryzysy rozpoczął się już wyjątkowo za połówką. Biegnie się ciężko, w ogóle nie rejestruje otoczenia. Skupiam się tylko i wyłącznie na trzymaniu tempa, biegu, korzystaniu z bananów i wody na trasie.
Po 30 kilometrze zorientowałem się, że pierwszy Pacer ma lekki zapas czasowy. Tym bardziej wiem, że trzymając się niego uda się złamać 3:20. Kilka kilometrów przed metą udaje mi się u niego to potwierdzić. Minimalnie zwalnia, a ja utrzymuję w dalszym ciągu to samo tempo.
Obawiałem się finiszu na szerokiej ulicy. Słusznie. Ostatnie 2 – 3 kilometry ciągnęły się niesamowicie. Wreszcie meta i ładnie złamany zakładany czas.
Co ciekawe, jeśli ktoś spodziewał się na mecie medali, folii, to się nie doczekał 🙂 Trzeba było przejść dobre kilkadziesiąt metrów. Dopiero po pokonaniu takiego dystansu czekały osoby z medalami, a dalej z foliami. Jak dla mnie – bomba. Po drodze wzdłuż ustawione samochody DHL, w których automatycznie odbiera się depozyt. Świetne rozwiązanie – bez niepotrzebnego szukania od razu można udać się w stronę przebieralni. A szybkie przebranie w takich warunkach to podstawa. Przez całą trasę siąpiło. Buty i skarpety mocno przemoczone, nie mówiąc już o reszcie. To właśnie stopy z racji wilgoci najmocniej ucierpiały i dawały się we znaki w drugiej części maratonu. Licząc z biegami górski na tym dystansie, 11 maraton ukończony!