Jeśli zależy wam podczas maratonu na mega dopingu i niesamowitej trasie po jednym z najchętniej odwiedzanych miast w Europie – zapraszam do Barcelony!
Barcelonę odwiedziłem z żoną pierwszy raz w 2013 roku i obiecaliśmy sobie, że z pewnością tam wrócimy. Z racji tego, że prowadzimy stronę mybarcelona.pl, na bieżąco jesteśmy ze wszystkimi najważniejszymi informacjami z miasta.
Na ponowną wizytę zaplanowałem właśnie tegoroczny marzec z racji jubileuszowej, 50 – tej edycji maratonu. Mieliśmy poza tym szereg rzeczy, które koniecznie chcieliśmy na miejscu zobaczyć.
Przylecieliśmy do stolicy Katalonii kilka dni wcześniej. Dość intensywnie zaplanowaliśmy czas i zdążyliśmy przed maratonem m.in. obejrzeć testy F1 na torze Circut de Catalunya w miejscowości Montmelo, a także zagospodarować większą część dnia na wycieczkę do klasztoru Montserrat.
Sobotę przed maratonem zaplanowałem jednak luźniejszą. Spędziliśmy ją na wzgórzu Tibidabo, a późne popołudnie na plaży.
Już w piątek po wycieczce do Montserrat odebrałem pakiet. Baza zawodów w przestronnych halach u podnóża słynnego Montjuic. To właśnie tu odbywała się barcelońska olimpiada. Niezwykle rozbudowana strefa expo. Bardzo duże stoiska i masa kupujących. Głośno, gwarno i udzielający się przedmaratoński klimat. W pakiecie ciekawa koszulka, której do tej pory nie miałem okazji jeszcze założyć 🙂
W sobotę było bardzo gorąco, ale na niedzielę zapowiadana była idealna pogoda – lekkie chmurki, ciepło, ale nie upalnie. Z samego rana ruszyłem metrem na plac hiszpański. Dzięki temu, że byłem odpowiednio wcześniej, bez problemu udało mi się przebrać i zostawić rzeczy w depozycie. Dzięki bazie w postaci hal targowych, wszystko było perfekcyjnie zorganizowane. Startowało ponad 10 000 biegaczy, więc oczywiście nie sposób zaspokoić wszystkich liczbą toi toi.
Przed biegiem bez problemu zajmuję swoją strefę startową i przy dźwiękach Final Countdown Europe oraz słynnej piosenki Ferddiego Mercurego – Barcelona, ruszamy na trasę.
Co charakterystyczne dla tego miejsca w przeciwieństwie do innych maratonów w których startowałem? Przede wszystkim liczba kibiców na trasie! Mnie osobiście nie jest to potrzebne, a często czuję się nawet głupio. Wiem jednak, że większość biegaczy przykłada do tego mniejszą bądź większą wagę. Uwierzcie lub nie, ale wzdłuż całej trasy praktycznie cały czas stali ludzie. Dokładając do tego punkty muzyczne, a także spontanicznie reagujących kibiców, przez zdecydowaną większość trasy atmosfera po prostu niosła.
Sam miałem nogi z ołowiu na starcie po poprzednich, intensywnych dniach i kilometrach pokonywanych codziennie na nogach. W trakcie biegu magia tego biegu jednak podziałała. Choć nie darłem na jakieś życiówki, to jednak biegło się swobodnie i czerpało radość a nie cierpienie z przebywania na trasie.
Zaskoczyła mnie również ilość punktów odżywiania, a w zasadzie ich brak! Bodajże dopiero na połówce pojawiły się banany, a później dostępne były tylko ze dwa kolejne razy. Na trasie miałem tylko jeden żel, ale i tak w zupełności to wystarczyło. Do woli można za to było najeść się… na mecie! Po otrzymaniu medalu i przejściu kilkudziesięciu metrów, otrzymywało się folie, izo, wodę a później owoce i bakalie. Siadłem tam po prostu na dłużej, a wielkich miskach znajdował się miks – migdały, rodzynki, orzechy włoskie i laskowe.
Mocno odwodniony organizm nieprzywyczajony jeszcze do słońca wysiadł totalnie po godzinie. Na szczęście kilka hamburgerów w McDonald, lody, mocne espresso i krótka drzemka na plaży pozwoliły się zregenerować przed wieczornym lotem do Katowic. W drodze na lotnisko oraz w samolocie byłem już całkowicie świeży, dumny i niesamowicie zadowolony!
Polecam każdemu maratończykowi, bo trasa, atmosfera i pogoda w marcu pozostawiają wspomnienia na bardzo długo.
Nasz film, który zamieściliśmy również na mybarcelona.pl