Bieganie

Efektowny Cracovia Półmaraton Królewski

Jeśli ktoś czuje się po części biegowym celebrytą, nie mogło go tutaj zabraknąć. Druga edycja krakowskiej połówki organizowanej przez ZiS zrobiona została w prawdziwą pompą!

Biegowi celebryci to dla mnie nie znane osoby z naszego światka, a ci, którzy imprezy biegowe dobierają wg pewnego klucza – klucz dużej, bogatej imprezy z mnóstwem uczestników oraz dużymi pieniędzmi w tle (patrz Orlen Maraton). Mnie to od czasu do czasu nie przeszkadza, ale zapisując się na bieg (początkowy numer startowy – 129) nie spodziewałem się, że frekwencja prawie się podwoi. W dodatku postanowiono przenieść zaplecze ze stadionu im. Hernyka Reymana na nowoczesną Tauron Arenę Kraków.

Półmaraton w Krakowie wypadał dwa tygodnie po maratonie w Poznaniu, który był moim trzecim maratonem w tym roku, a drugim jesiennym. Chciałem jednak skończyć sezon biegowy jakimś półmaratonem, a do Krakowa blisko, miasto piękne, przeważyła opłata startowa – 25 zł dla uczestników kwietniowego Cracovia Maraton.

Nie zważając na maratoński start postanowiłem, że po Krakowie zrobię sobie dwutygodniową przerwę. Pierwszą z przekonania, a nie choroby czy kontuzji. Zapał dalej jest, ale trzeba się trochę zrestartować i jako trening potraktować pełną regenerację. Co prawda wypadł mi zaraz po wypad wakacyjny, który zawsze łączę z bieganiem – idealny sposób na poznanie najbliższej okolicy, ale swoim postanowieniem pochwaliłem się przed żoną i nie wypada się teraz tego wypierać.

Z czasem jak widziałem ilość opłaconych uczestników wiedziałem, że szykuje się duża impra i mocne zakończenie sezonu. Nie myliłem się – na dzień przed biegiem widziałem ponad 6 tysięcy opłaconych zgłoszeń. Zarządziłem zatem wyjazd o 6:00 zwłaszcza, że na Tauron Arenie znajduje się… tysiąc miejsc parkingowych! Co prawda w odwodzie pozostawały okoliczne centra handlowe, ale trzeba by tam było jechać od razu inną drogą z powodu zamkniętej ul. Lema na wysokości Areny.

Jak zwykle w przypadku wczesnej pobudki mały poślizg, ale sprawnie udało się pokonać stosunkowo pustą w sobotni ranek drogę do Krakowa. W ostatniej chwili, będąc już kilka kilometrów przed punktem docelowym zdecydowaliśmy, że walimy pod Arenę. Najwyżej będziemy kręcić i szukać innej miejscówki. Parkingowy potwierdził, że auto benzyniak i skierował nas na parking podziemny, w którym znajdowało się jeszcze mnóstwo wolnych miejsc. Rewelacyjna praca stewardów, którzy na każdym etapie profesjonalnie kierowali w konkretne miejsca parkingu. Wszyscy sprytnie parkowali jeden koło drugiego i nikt nie jeździł po parkingu szukając wolnego miejsca. Parkujemy i idziemy prosto na halę – jest 8:30, a do zamknięcia biura zawodów pozostała godzina.

W środku czarno! Na szczęście po odbiór pakietów z moim zakresie numerów startowych nikogo! Szybko jednak za mną tworzy się już kolejka kilku osób. W zestawie numer, koszulka, ulotki, plastry od PZU i… izotonik 4Move. Oczywiście, jak dziecko, rzuciłem się na niego, bo chciało się pić, a pragnienie wygrało z pamięcią o złej reakcji w ostatnim czasie na kolorowe napoje. Musiałem to przypłacić kilkoma nieprzyjemnymi odbiciami w trakcie biegu, na szczęście bez poważniejszych konsekwencji 🙂

Widać było napięcie dużej imprezy, wejście na trybuny i widok efektownie prezentującej się mety. Oczyma wyobraźni widzę już ten stan, kiedy wbiegam tu po południu na metę. Szukam depozytu, wszystko biegiem, by zdążyć się przebrać i zdążyć na zwiedzanie hali, które organizowali dziennikarze Gazety Wyborczej w Krakowie. Przed imprezą były organizowane tylko 3, 30 – osobowe grupy chcące zobaczyć miejsca, które nie zobaczy przeciętny kibic biorący udział w wydarzeniach sportowych. Ku mojemu zdziwieniu, z osób biegających byłem tam chyba sam 🙂 Podczas wycieczki można było zobaczyć jedną z restauracji, lożę vipowską, szatnie dla zawodników, dowiedzieć się kilku ciekawych rzeczy z życia obiektu. Bardzo na plus tym bardziej, że całość potrwała 40 minut, a ja miałem jeszcze zapas prawie 50 minut do startu półmaratonu.

Wykorzystałem ten czas by pójść z dziewczynami i zobaczyć atrakcje jakie organizatorzy przygotowali dla dzieciaków. A tych było naprawdę sporo! Każdy kto przyjechał tego dnia z familią z pewnością nie mógł się nudzić. Dzisiejsza charakterystyka biegania wymaga, by organizatorzy w mniejszym i większym stopniu zabiegali o zorganizowanie czasu dla rodzin biegaczy. Wielu z nich to już nie samotni wilcy, zapaleńcy, którzy jeżdżą po Polsce w weekendy i odrywają się od codziennego życia. Dzisiaj to turystyka maratońska, a weekendowe czy jednodniowe wyjazdy są często łączone z wypadami rodzinnymi i wspólnym spędzaniem czasu.

Start miał miejsce spod Tauron Areny. Pogoda idealna – koło 12 stopni, bez opadów, piękna, biegowa pogoda. Rozgrzewałem się w zasadzie do ostatniej chwili, by na krótko przed startem zająć swoje miejsce. Znowu tłum i znowu w myślach nerwy na nierówno, rwane i męczące tempo na początku. Efektowny start, ognie, oprawa i standard na dużych imprezach – ścisk. Najbardziej w myślach przeklinam tych, którzy biegną tempem na 2 godziny, a ustawili się przede mną na starcie. Na maratonach nie ma z tym aż takich problemów, na połówkach jest z tym o wiele gorzej… Mnie nigdy nie przyszło do głowy, by ustawiać się w strefie do której może aspiruję, ale nie potwierdzają tego jeszcze aktualne wyniki… No cóż, taki urok. Cała reszta była po prostu genialna! Kraków to dla mnie jednak miejsce, gdzie mogę biegać systematycznie. Co prawda krakowskie błonia przy trzeciej już imprezie w ciągu dwóch lat mogą się trochę znudzić (wiadomo, nie ma lepszego miejsca na „nabicie” potrzebnych kilometrów), ale całą resztę można powtarzać… Trasa nad Wisłą, krakowski Rynek i największa atracja tegorocznej edycji – meta na Tauron Arenie! Przygaszone światła, muzyka, spiker, mega emocje i klimat. Wielu biło życiówki, ja do biegłem dwie minuty gorze niż dotychczasowy rekord, ale biorąc pod uwagę maratońskie zmagania, jestem bardzo zadowolony – 01:34:26.

Na mecie brak ścisku – wszyscy systematycznie przechodzą dalej, otrzymujemy folie i wychodzimy na przestrzał na zewnąrz. Tam szeroko rozstawione stoły z wodą, izotonikami, bananami i charakterystycznymi Makaronami Czanieckimi.

Tak, makaronu nie brakowało… 🙂 Ktoś wymyślił, aby pobić rekord Guinessa w ilości spożytego makaronu podczas jednej imprezy, stąd był dostępny dla wszystkich w nielimitowanych ilościach. Zeszło tego chyba grubo ponad 7 ton. Dodatkowo małe paczuszki nowego makaronu tego producenta – z błonnikiem – z dodatkiem płatków owsianych – rozdawano chętnym.

Nie dało się zgubić – po szybkiej misce makaronu trasa wytyczona taśmami prowadziła wprost do małej hali, gdzie znajdowały się depozyty. Stamtąd prosto do dużych szatni oraz pod prysznice. Zero kolejek, sporo wolnych stanowisk, więc spokojnie Arena dawała sobie radę z ilością biegających.

Później czas na spokojny odpoczynek, zjedzenie kolejnej miski makaronu i posilenie się bananami. O 15:00 było w zasadzie po zawodach, kończył się makaron, a ochrona zamykała kolejne wejścia na hale. Szybko, sprawnie, profesjonalnie.

Z tego co widziałem, organizatorzy są generalnie obsypywani bardzo pozytywnymi recenzjami. Widać, że od strony organizacyjnej temat był od dawna przygotowywany i wdrażany ze szczegółami. Poprzeczka została zawieszona wysoko, więc jeśli nic się nie zmieni, a ZiS potraktuje znowu ulgowo uczestników Cracovia Maratonu, w przyszłym roku frekwencja znowu może się zwiększyć. Przynajmniej w tym roku widać właśnie obłożenie na półmaratonach, a największe maratony notują zahamowanie popytu. Jeśli ilość uczestników miałaby się zwiększyć o 2 – 3 tysiące osób, to organizatorzy będą musieli rozważyć poprawienia trasy w pewnych miejscach (będzie zbyt wąsko!), a przede wszystkim inaczej zaplanować pracę biura zawodów. Kraków jest bardzo dobrze skomunikowany, z okolic jeździ mnóstwo busów, pociągów etc, dlatego większa część biegaczy przyjeżdża tu dopiero w dniu imprezy. Zwłaszcza, jeśli start ma miejsce o 11:00. Bardzo dobrym trendem jest to co robią w Łodzi – wcześniejsza wysyłka pakietów kurierem. Spora część biegaczy oszczędziłaby sobie nerwówki i niepotrzebnego, wczesnego przyjeżdżania. Kolejki po numery startowe to nie tylko problem biegaczy last minute – to przede wszystkim problem dla wszystkich przemieszczających się wewnątrz hali – skutecznie zablokowali wejścia do toalet oraz przejście.

Dystans: 21,097 km. Czas netto: 01:34:26
.

Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wpisać prawidłowy adres e-mail.

Tomasz Filak

Cześć,
Blog o tematyce biegowo – rowerowej. Trochę o biegach, maratonach, a także filmy z ciekawych tras rowerowych.
Zawodowo zajmuję się turystyką.