Bieganie

38. Toruń Maraton – 24.10.2021

Trzy tygodnie po maratonie w Koszycach przyszedł czas na Toruń. Jak tylko ruszyły zapisy – nie zastanawiałem się – start i meta były zlokalizowane na Motoarenie.

Dla fana żużla oraz biegania nie mogło być lepszego połączenia. Kiedy zobaczyłem termin tej imprezy zbędnie się nie zastanawiałem. Bieg miał się odbyć trzy tygodnie po maratonie w Koszycach, więc idealny czas na regeneracje i możliwość zrobienia dobrego czasu.

Sobota

Do Torunia wyjechałem w sobotni poranek. Punktem docelowym był toruński hotel Mercure, gdyż dla maratończyków obiekt oferował atrakcyjne stawki za pobyt. Za jedynkę zapłaciłem 160 złotych ze śniadaniem!

Genialna okazała się tu przede wszystkim lokalizacja względem Rynku Staromiejskiego w Toruniu, który sprawia naprawdę niesamowite wrażenie. Po zrzuceniu gratów w hotelu od razu ruszyłem na Rynek aby pozwiedzać oraz coś zjeść.

Biuro zawodów miało być tego dnia otwierane o 14:00, więc parę minut przed tą godziną postanowiłem ruszyć na stadion, aby odebrać pakiet, a przede wszystkim obejrzeć ten kultowy w środowisku żużlowym obiekt.

Z racji padającego deszczu postanowiłem wziąć hulajnogę Bolta i na niej dojechać do Motoareny. W dość intensywnym deszczu sunę śmiało prosto do celu, a w pewnym momencie sprzęt wysiadł. Wykorzystując to, że jechałem z górki, dopychając się nogą postanowiłem ujechać jak najdalej. Tym bardziej, że na horyzoncie widziałem już toruńską arenę. W pewnym momencie postanowiłem pokonać dalszą drogę pieszo, ale ku mojemu zdziwieniu, zostawienie hulajnogi wiązało się z mandatem….

Okazało się, że wyjechałem już poza strefę funkcjonowania Bolta, stąd dalej w tym deszczu, pchając toporny sprzęt zacząłem wracać w kierunku galerii handlowej Atrium. Pchając sprzęt w tym chłodzie i wodzie, czułem się jak Adaś Miałczyński z „Nic śmiesznego” 🙂 I tak przebojowy plan spalił tym, że przemokłem okrutnie, a w dodatku spod Atrium i tak musiałem dojść do celu na nogach…

Praca biura zawodów odbywała się w pomieszczeniach wewnątrz stadionu. Dla mnie była to niesamowita frajda, aby przy okazji pooglądać klubowe trofea, szarfy czy kombinezony. W pakiecie genialna czapka na zimowe bieganie. Obejrzałem jeszcze klubową restaurację, rzuciłem okiem na trybuny i tor i postanowiłem jechać na pasta party, które znajdowało 4 km od stadionu. Przy miseczce makaronu można było pooglądać historię toruńskiego maratonu, archiwalne plakaty, medale czy artykuły sportowe.

Biuro zawodów pośród klubowych trofeów

To wszystko sprawiło, że w hotelu zjawiłem się późnym popołudniem. Przygotowałem ubrania na kolejny dzień, relaks i spanie.

Niedziela – maraton

Śniadanie w hotelu serwowano dopiero od 7:00, z tego względu skorzystałem z własnej owsianki, czegoś słodkiego i tym razem samochodem ruszyłem na Motoarenę. Końcówka października stąd lekka mgła i … 2 stopnie Celsjusza. Maratonu w takim warunkach jeszcze nie biegałem, ale postanowiłem zostać we wcześniej przygotowanych szortach, ale na górę założyłem lekką bluzę. Do tego buff na głowę i rękawiczki. Prognozy pogody dawały nadzieję na jakieś 9 stopni po pierwszej połówce stąd stwierdziłem, że na krótki zdecydowanie za zimno.

Rozgrzewka z rogalem na ustach, gdyż tym razem pobiegałem po torze, po parku maszyn. Na stadionie gigantyczne kolejki do toalet, gdyż te przenośne dopiero przywozili – z myślą o kończących bieg (?). Mnie na szczęście nie było to potrzebne więc rozgrzany i zmotywowany stanąłem przed 9:00 na starcie.

Start i ścieżka rowerowa, co spowodowało, że przez pierwsze kilometry było dość ciasno. Jednocześnie startowali zawodnicy półmaratonu i maratonu. Chłodek, ale przebijało się słoneczko. Po trzech tygodniach po maratonie w Koszycach czuję się świeżo, międzyczasy super, choć nie zwracam już od dłuższego czasu na nie większej uwagi.

Pierwsza połówka genialnie, trasa generalnie po ścieżkach rowerowych, ale w niczym to nie przeszkadza. Najważniejszy był punkt startu oraz końca oraz to, że w połowie trasy ponownie przebiegało się przez Motoarenę. Na półmetku 1h 31 minut, co na dobrą sprawę zapowiadało życiówkę tym bardziej, że zwykle drugą połowę biegnę tak samo, albo nawet ciut szybciej niż pierwszą.

Niestety, już po przekroczeniu 20 km czułem, że nogi sztywnieją. Nie jestem miłośnikiem zimna i ewidentnie dobiła mnie ta temperatura. Widziałem po międzyczasach, że biegnę wolniej, ale jeszcze biegłem. Jeszcze przed 30 km musiałem przechodzić na chwilę do marszu, gdyż następował całkowity paraliż nóg. Po 30 km to już chyba więcej chodziłem niż biegałem…

Mimo dopingu biegaczy, udawało się na chwilę biec z nimi równo, ale po jakimś czasie ponownie odcięcie. O mało nie ucałowałem toru żużlowego, kiedy wbiegłem w końcu na metę. W głowie zaczęły się już rodzić pomysły pozostania w Toruniu do poniedziałku, bo bałem się, że nie będę w stanie dojechać do domu.

Upragniona meta…

Po biegu szybka przebierka, bardzo dobra zupa w restauracji na Motoarenie i do hotelu. Tam własne przekąski, prysznic i chwila odpoczynku. Po dogrzaniu się pod prysznicem okazało się, że całkiem nieźle fizycznie się czuje, więc o 14:00 wymeldowanie i do samochodu. Do Częstochowy jechało mi się genialnie tym bardziej, że po trasie dobra pogoda, średni ruch, a w trakcie przerwy na stacji byłem w stanie nawet potruchtać by rozciągnąć trochę zmęczone jazdą ciało.

Podsumowując – Toruń genialny, pomysł trasy i bazy na stadionie żużlowym – genialny. Jednak dla mnie maraton pod koniec października (przy spodziewanej zimnej aurze) to męczarnia. Mimo częściowo przechodzonego maratonu, czas finalny całkiem…

Dystans: 42,195 km. Czas netto: 03:12:54

Zdjęcia we wpisie z oficjalnego Fanpage imprezy na Facebooku.

Kilka krótkich ujęć w klipie filmowym:

Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij to pole
Wypełnij to pole
Proszę wpisać prawidłowy adres e-mail.

Tomasz Filak

Cześć,
Blog o tematyce biegowo – rowerowej. Trochę o biegach, maratonach, a także filmy z ciekawych tras rowerowych.
Zawodowo zajmuję się turystyką.