Jest na świecie kilka maratonów, który każdy z maratończyków chciałby przebiec. Z pewnością zalicza się do nich maraton ateński, niezwykle symboliczny, wiodący z miasta Maraton do Aten. Udało mi polecieć do Aten ma mój szesnasty w życiu maraton.
Pomysł na tegoroczny wyjazd pojawił się przy okazji otworzenia połączeń z Katowic do stolicy Grecji przez Wizz Air. Linia zdecydowała się na to mimo, że konkurencyjny Ryanair również oferuje to samo połączenie. Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta, więc za dwustronny bilet zapłaciliśmy po 160 PLN / osoba.
Loty odbywają się dwa razy w tygodniu, więc postanowiłem połączyć maraton z solidnym zwiedzaniem i polecieliśmy na cały tydzień – od środy do środy.
W listopadzie polecam jako alternatywę dla centrum miasta nadmorską Glifadę. Jest taniej, spokojniej, można pobiegać wzdłuż wybrzeża… 🙂 W cenie słabego hotelu w mieście, jak Minoa czy Socrates – niezwykle popularne na booking.com, zarezerwowaliśmy hotel London o bardzo dobrym standardzie, a w tej samej cenie mieliśmy wersję z bardzo dobrymi śniadaniami i obiadokolacjami!
Dużym plusem jest również łatwy dojazd z lotniska – ekspresowa linia X96 zabrała nas w zasadzie pod sam hotel (kurs docelowy – Pireus). Czas przejazdu ok. 40 minut. Cena biletu na autobus to 6 euro / osoba, autobusy kursują średnio co 20 – 25 minut.
Z racji wczesnego wylotu i wczesnej pobudki, dzień spędziliśmy spacerując po okolicy i po okolicznych plażach. W czwartek rano pojechaliśmy do Aten. Glifada jest połączona z centrum miasta tramwajem, a także metrem – choć do pierwszej stacji Elleniko mieliśmy koło 3 kilometrów.
Już od czwartku działało biuro zawodów oraz Expo, więc po południu ruszyliśmy tramwajem na Taekwondo & Handball Olympic Stadium. Była to najlepsza możliwa decyzja, bo w czwartek nie było jeszcze tłumów, można było swobodnie przejrzeć stoiska.
Do odbioru pakietów zero kolejek. Bardzo miłym akcentem na targach było stoisko polskiej ambasady w Atenach. To tutaj biegacze z Polski otrzymywali koszulki techniczne Niepodległa. Ambasada poza materiałami promocyjnymi częstowała również jabłkami, krówkami, a sporym powodzeniem cieszyły się izotoniki polskiej firmy – Oshee.
Całość Expo zlokalizowana była na dwóch piętrach. Ekspozycja była na jeszcze większej powierzchni niż podczas tegorocznego maratonu w Barcelonie. W samej hali nie zabrakło oczywiście punktów gastronomicznych,
Piątek to całodzienne zwiedzanie Aten i ponowne 18 kilometrów na nogach. Przedmaratońska sobota miała być spokojniejsza, ale i tak wyszło łącznie ponad 12 kilometrów. Dla wszystkich biegaczy przygotowano na sobotę bezpłatny wstęp do muzeum Benaki, ale wszystkie plany zwiedzania były dopasowane do godziny 14:00. W centrum miasta – na tyłach ogrodów narodowych pod budynkiem Zappeionu była zorganizowana przez naszą ambasadę polska uroczystość.
Biegacze stawili się w otrzymanych koszulkach, obecna była polska ambasador Anna Barbarzak. Wspólne zdjęcia, recital Chopinowski, wystawa „Ojcowie Niepodległości”. Poczęstunek – pączek, piernik, herbata z sokiem. Całość skończyła się wieczorem, kiedy budynek Zappeionu oświetliły biało – czerwone barwy.
Wróciliśmy wieczorem do hotelu, bo z samego rana czekała mnie droga do Maratonu…
Organizatorzy w ramach pakietu startowego organizują transfery na miejsce startu. Odbywają się one ze ścisłego centrum miasta i nie zatrzymują się nigdzie po drodze. Ostatnie kursy o 6:45 rano, stąd aby nie ryzykować, chciałem dojechać do miasta wcześniej. Wybór padł na metro – podjechałem taksówką na stację Elleniko. Byłem spokojniejszy, kiedy wokół stacji było widać już biegaczy. Schodzę na dół, a na tablicy informacja, że najbliższy przyjazd za… 20 minut! Nie tylko ja bylem zdziwiony. Duże oburzenie panowało wśród greckich biegaczy, którzy żywiołowo na ten temat dyskutowali. Finalnie wagony pojawiły ciut wcześniej, ale i tak wsiedliśmy dopiero przed samą szóstą.
Przez to, że transfery do Maratonu odbywały się m.in. ze stacji czerwonej linii metra, ludzie wysiadali np. na Syngrou – Fix, ale jednocześnie sporo osób wsiadało tam do metra 🙂 Kolejny duży przystanek – ścisłe centrum miasta – Syntagma. Tu wysiadła zdecydowana większość biegaczy z metra. Początkowo korciło mnie, aby podążyć za większością, ale organizatorzy w regulaminie zamieścili informację o unikaniu tej stacji ze względu na bardzo duże obłożenie. Trzymałem się pierwotnego planu i wysiadłem z gronem dosłownie kilku osób na Paneptistimio. Wybór okazał się genialny, bezpośrednio po wyjściu ze stacji z marszu wsiadłem do autokaru. Wszystkie miejsca zapełnione i… ruszamy. O tyle upewniłem się w dobrej decyzji, że przejeżdżaliśmy bodajże przez plac Omonia, a tam kolejka do autobusów na jakieś 15 minut czekania…
Sama organizacja tych transferów to niesamowity wyczyn. Pościągano chyba wszystkie autokary z całej okolicy. Cała ława autokarów przemieszczała się na trasie Ateny – Maraton – Ateny. Od nowszych modeli, bo zaoblone ogórki. Dojazd prawie godzinę, więc w autokarze zjadłem kanapki z miodem, a owsiankę zostawiłem na Maraton. O 7:15 wysiadam w Maratonie. Widać tylko tłumy ludzi idące przed siebie i nic poza tym. Spora część osób robi pamiątkowe zdjęcia przy pomalowanej sprayem tabliczce z nazwą miejscowości. Ja zajmuję miejsce na murku i jak zwykle 2 godziny przed maratonem – jem śniadanie! Owsiankę zalewam wodą z butelki, myję miskę i kieruje się za wszystkimi.
Po drodze osoby rozdające zielone bufy, na rzecz lasów oraz ofiar pożarów w Attyce, a także worki foliowie, by po zostawieniu rzeczy w depozycie móc utrzymać ciepło. Jest chłodno, koło 11 – 12 stopni, ale w ciągu dnia ma być bardzo gorąco! Jako depozyt – busy DHL. Świetne rozwiązanie, które pamiętam z zeszłorocznej Warszawy (tam DPD). Tu jednak wszystkie równo wzdłuż ulicy prowadzącej na stadion. Sam spacer z miejsca wysiadki na stadion to prawie 2 kilometry. Możecie tylko domyśleć się, jak wyglądał skromny, malutki stadionik, spod którego miało niebawem wyruszyć 16 000 osób.
Toalety zajmowały połowę powierzchni wzdłuż bieżni, a jednak każdy kto z niej nie musiał korzystać – potrzeby fizjologiczne załatwiał wszędzie. Ciekawym widokiem było to, że zaraz po starcie spora rzesza biegaczy była już w okolicznych krzakach. Ja również do takich należałem, dzięki temu pierwszy raz podczas maratonu nie musiałem zatrzymywać się na sikanie 🙂
Ustawianie się w blokach startowych to również dobre kilka minut oczekiwania w kolejce. Z tego względu w swojej strefie byłem już prawie 15 minut przed 9:00. Co ważne, wolontariusze bardzo szczegółowo sprawdzali każdą osobą wchodzącą do stref. Nie było możliwości, aby ktoś prześlizgnął się do innego bloku. Bardzo miłym akcentem była informacja podawana przez spikera o setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, a także tradycyjna przysięga.
Nie było tu szczególnej oprawy muzycznej, ale potężne kolumny oraz sama magia tego miejsca działała bardzo mocno. Start.
Z racji falowego startu poszczególnych stref, brak ścisku po starcie. Świetna sprawa zwłaszcza na pierwszych kilometrach, później stawka jak zwykle się przerzedziła. Już po starcie sporo Greków kibicowało wzdłuż trasy. Niektórzy wręczali tradycyjne gałązki oliwne, które mają zapewnić powodzenie. Sam taką otrzymałem gdzieś po 10 kilometrze i z wpiętą do buffa na ręce dotarłem do samej mety.
Wzruszającym momentem na trasie była spalona część wybrzeża. Wzmacniali to jeszcze ludzie poubierani w jednakowe, czarne t-shirty. To właśnie w tym momencie biegacze mieli założyć wręczone przed startem zielone bufy na znak solidarności z osobami, które straciły tu swoje domy.
Trasa Ateńskiego maratonu słynie jako trudna. Początkowo z dużym dystansem podchodziłem do tych informacji, ale faktycznie, trzeba się nabiegać 🙂 Pierwszą część maratonu robiłem w tempie lekko poniżej 5 min na kilometr, ale zdarzały się odcinki, gdzie przekraczałem 5 minut. Zegarek na końcu biegu wskazał najniższą wysokość – 6 metrów n.p.m, a najwyższą 268 metrów.
Ja jednak od drugiej połowy biegu dostałem jakiegoś niesamowitego przyśpieszenia. Pojawiały się kilometry, gdzie odcinek pokonywałem w 4 minuty 30 sekund. Z pewnością miał na to wpływ coraz większy doping, a zwłaszcza mnóstwo dzieciaków, które pojawiły się przed samymi Atenami. Przybijanie piątek oraz głośna muza potrafią na chwilę zapomnieć o zmęczeniu.
Kolejnym czynnikiem sprawiającym, że bieg był ciężki, była pogoda. Piękna, słoneczna. Ponad 20 stopni Celsjusza w cieniu. Dla mnie idealnie. Uwielbiam biegać w takich warunkach. Przy maratonie jednak solidnie odwadnia i nie pozwala myśleć o jakiś rewelacyjnych rezultatach.
Sama końcówka to już rajd na stadion panatenajski. Ostry zbieg w dół, skręt na stadion. Przed wbiegnięciem dostrzegam z daleka wymachującą żonę i córkę, zgarniam polską flagę i z uniesioną gnam do mety. Fotografowie z Polski od razu po minięciu linii mety trzasnęli mi fotę:
Z relacji żony wiem, że nigdy tak świeżo nie wyglądałem przed metą maratonu. Sam zresztą faktycznie świetnie się czułem, bo chętnie pokręciłbym bym jeszcze kółka po imponującym stadionie.
Świetnie zorganizowana strefy mety. Sporo marszu, medale, folie oraz zestaw regeneracyjny. Po drugiej stronie ulicy porozstawiane busy kurierów, gdzie szybko odbieram rzeczy z depozytu i przebieram się w suche ubrania.
Oczywiście od razu po biegu pokonuje te wielkie marmurowe schody i wspinam się ponownie na stadion, by zobaczyć jak to wszystko z góry wygląda. Z racji polskiego święta, spiker co jakiś czas informuje o okrągłej rocznicy. Wszędzie można spotkać biało – czerwone flagi oraz ludzi z malowanymi flagami na policzkach.
Niesamowity klimat i niesamowite emocje. Były duże, bo na mecie pełna euforia, a później na mieście, kiedy szukaliśmy miejsca do zjedzenia obiadu. Emocje opadły po południu w hotelu, kiedy faktycznie okazało się, że jestem mocno odwodniony. Do końca dnia nie ruszałem się nigdzie bez wody, a wieczorne piwo jak zwykle po maratonie smakowało wyjątkowo. Z bardzo wielu względów, w tym charakterystycznej daty – 11 listopada – ateński maraton zapamiętam na bardzo długo.
Nie muszę tu wracać, to nie jest trasa, którą zagraniczny biegacz chciałby pokonywać co roku. To piękne, bardzo symboliczne przeżycie, które każdy maratończyk musi zaliczyć.
Od poniedziałku dalsza część zwiedzania. Idealnie i aktywnie spędzony czas po maratonie, a nie w pracy spowodował, że niezwykle szybko się zregenerowałem. W planach już kolejne wyjazdy. Sezon 2019 rozpoczynam od maratonu w Bratysławie.
1 komentarz. Zostaw komentarz
Gratuluję ładnej relacji z biegu i wykorzystaniu zdjęcia mego autorstwa oraz dziękuję za wspomnienie o polskich fotoreporterach na mecie. Tylko dzięki biało-czerwonej fladze trzymanej szeroko w dłoniach jest to zdjęcie.